To
kolejny przyczynek do dużej frustracji, mieć w tak mniej więcej
wczesnym wieku aż tak zwyrodniały kręgosłup, czy też ogólnie,
postawę. Nie pomogły mi lata uczęszczania na jakieś korekcyjne
zajęcia czy próby fizjoterapii; nie pomogło też uprawianie innych
sportów ani żadne aktywności. Nie pomogły mi również na pewno prace
fizyczne, które z biedy lub głupoty podejmowałem i nie dawałem
bólowi dać się przekonać, że mógłbym zarzucić to, co się znalazło.
Teraz mam więc ten ból na codzień, niezależnie od tego, czy ruszam
się, stoję, siedzę, czy leżę. Zazdrośnie patrzę na ludzi
wykonujących najprostsze ruchy.
Przez
te bóle, odbiera się świat jako nieprzyjazny, nieprzystosowany do
przebywania w nim. W każdych butach szybko się męczę. Każdy
plecak, torba, czy nawet kurtka ciążą mi na mnie. Zakupy są
zawsze za ciężkie. Na materacu lub łóżku nie mogę się ułożyć.
Jazda jakimkolwiek pojazdem na siedząco wymaga, żeby się jeszcze
czegoś trzymać. Jakiegokolwiek krzesła bym nie użył, nigdy nie
mogę krzywizny własnego kręgosłupa dopasować do jego profilu.
Codziennie czuję jak bardzo nie pasuję do materialności świata.
Jestem wykluczony z wygody i z normalności. Zawsze mnie coś uwiera,
boli, kłuje i gniecie.
Problem
jest jak zawsze podlany własną świadomością niedopasowania i
niemożności zaznania komfortu. Sam czuję się trochę
niedopasowany do własnego ciała. Staje mi ono okoniem. Nie daje
skupić się na tym, na czym bym chciał, nie daje mi realizować
własnych planów, nie daje nigdy odpoczynku. Zawsze zrzuca mi jakąś
barierę na możliwości i samopoczucie. Mój zasięg jest zawsze ograniczony.
Gdziekolwiek
nie usiądę, muszę zaraz myśleć o tym, jak bardzo i na zawsze
jestem nieprzystosowany. Ta najbardziej neutralna czynność wywołuje
więc we mnie ciąg myśli prowadzących do beznadziei i nienawiści
do siebie samego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz