Przez
ostatnie lata ludzie występowali w moim życiu w raczej sporadyczny
i nieciągły sposób. Co dopiero mówić o jakichś głębszych
relacjach.
Gdy
teraz po raz absolutnie pierwszy jestem z kimś związany w ten
sposób w jaki jestem, muszę się gubić w pewnych miejscach tego
stanu. Jest takich miejsc multum i prawdopodobnie nigdy nie skończy
się dopływ nowych. Obecnie zajmuje mnie szczególnie jedno.
Przystępowałem
do całości z pewnym wyobrażeniem jej i nas. (O sobie tak wtedy,
jak i teraz nie potrafię wiele powiedzieć, co też jest tu w sumie
istotne.) To
wyobrażenie powoli się klarowało i stabilizowało. Po czym, po
krótkim okresie błogości i pewności, obydwa mi się rozchybotały.
Tak jak już napisałem Tej –
widziałem ją w
różnych miejscach, sytuacjach, relacjach, stanach i ubiorach, a
nawet pod różnymi nazwami. Rozproszyła
mi się przez to na
wiele doznań, wizerunków, zapachów, głosów i
obecnie trudno mi jest
uchwycić ją
jedną, myśleć jako o jednej postaci, trudno mi nawet patrzeć i
widzieć ją
spójnie. Muszę poskładać
ją w całość.
Ponadto
zależnie od zbliżeń i oddaleń; sam na sam i wobec osób trzecich
lub grupowych, odbieram ją trochę inaczej. Czasami wchodzimy w
siebie nawzajem tak bardzo i stykamy się tak blisko, że jest ona
prawie nie do odróżnienia ode mnie samego, a niedługo potem,
wychodząc do czegoś lub zwłaszcza kogoś zewnętrznego robi coś,
na co ja nigdy bym nie wpadł albo zrobić nie umiał albo nawet
brzydził się wykonać i nie potrafię uwierzyć, że to ktoś mi
bliski. Tych dwóch ekstremów nie mogę pogodzić.
To
nie tylko problem wielu twarzy, wielu ról i wielu sytuacji. To także
mój problem włączenia kogoś innego do swojego życia, w którym
nie ma uprzednio przygotowanego miejsca na tak ciągły i
wszechstronny kontakt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz