Byłem dzisiaj na konferencji.
Czyli wśród „specjalistów”.
Wygłosiłem referat złożony w gruncie rzeczy z dwóch części:
około 5-minutowego analitycznego wstępu, oraz części właściwej
(prawie 20 minut), w której starałem się zaprezentować swoje
teoretyczne refleksje na ten temat i zbudować zarys teorii.
Ani w trwającej prawie pół godziny dyskusji ani podczas
późniejszych tak zwanych kuluarowych rozmowach nikt nie odniósł
się choćby słowem do części właściwej mojego wystąpienia.
Wszyscy z pasją zajęli się za to niuansami tematu, który starałem
się ograniczyć do minimum, tak by zaznaczyć tylko o czym mówię i
skupić uwagę na sprawach teorii. Wyciągano dalekie analogie,
szukano zupełnie niepotrzebnych szczegółów, wymyślano na
poczekaniu statystyki – wszystko w odniesieniu do wstępu, który
miał być tylko zarysem zdającym sprawę z kontekstu.
Jeszcze raz przypomina to, że naukowcy nie są żadnymi
beznamiętnymi, zaprogramowanymi na obiektywizm, rzeczowość i
konkret maszynami, tylko ludźmi – takimi jak, choć trochę innymi
niż „my”.
Są więc także wśród naukowców takie tematy, o których nie
sposób rozmawiać do rzeczy. Wywołują one tyle emocji, że przy
każdym wywołaniu dyskusja zjeżdża w ściśle określonym
kierunku. Zależnie od tematu, mogą być to różne jego marginesy:
albo dochodzi do kłótni politycznych albo do czyjejś heroicznej
obrony pewnego wątpliwego stanowiska, albo do sporu o podstawowe
definicje, co do których nikt nigdy się jeszcze nie zgodził, albo
do obrócenia wszystkiego w żarty albo do rozpłynięcia się całej
sprawy w anegdotach. Po pewnym czasie można być właściwie pewnym
jaki temat wywoła jakie reakcje wśród jakiego środowiska. Co gorsza, wygląda na to, że można zrobić karierę właśnie na graniu takimi tematami.
Mnie udało się dzisiaj rozpętać anegdoty i opowieści z czwartej
ręki. Było bardzo miło, ale nie dowiedziałem się właściwie
niczego w sprawie roboty, nad którą przede wszystkim się
namęczyłem i o którą mi ostatecznie chodziło
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz