Mam za złe ludziom z otoczenia mojej młodości, że byli tak ślepo
uwzięci na robienie ze mnie mężczyzny w tym stereotypowym i
szowinistycznym wydaniu, którego własne niepełne osiągnięcie
sami sobie pewnie mieli też za złe i próbowali, jak od pokoleń
było i jeszcze zapewne będzie, na mnie przenieść te
pierwotno-oświeceniowe mrzonki.
Pomyśleć, że mogłem już dawno być człowiekiem.
A może nawet zostałbym mimo wszystko niezłym humanistą, którego
teraz udaję, choć wiem, że nie mam podstawowego treningu, bo
zamiast niego musiałem wypełniać przygotowywane na siłę rytuały,
zastanawiać się dlaczego posiadanie chuja sprawia, że każe mi się
akceptować jakieś określone „bo tak jest” i wymaga się ode
mnie naturalizacji nie mających znaczenia postaw i poglądów.
Zamiast rozwijania myślenia i życia, byłem raczej zmuszany do
wstydzenia się za nie.
Nie powiem, że dawniej wdawałem się w bójki, rąbałem drewno,
wbijałem gwoździe i grałem w piłę bez przyjemności. Ale
dlaczego te przyjemności miałyby się przekładać na społeczne
stosunki i zasady – tego nie rozumiałem.
Gdyby nie ilość projektowanych na mnie przez ludzi i instytucje
chęci, pomysłów, złudzeń, nadziei, fanaberii i rozkazów, może
potrafiłbym wiedzieć, co lubię robić i pogodzić się z tym bez
panikarstwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz