piątek, 2 maja 2014

dla Eureki

Wielu opowiadających opowiadaczy opowiada o jakichś momentach przełomowych w ich życiach. Zazwyczaj przedstawiają to jako nagłe olśnienie - że nagle zdali sobie z czegoś sprawę, że spłynęło na nich błogosławieństwo, że zrozumieli, że na oczy przejrzeli, że postanowili odmienić swoje życie.
Jest więc moment, w którym pojawia się genialna myśl i od tej pory wszystko jest inne i nabiera sensu i wiadomo co robić i wszystko następujące jest temu podporządkowane.
Muszę przyznać, że nie rozumiem.
Mi też zdarzają się myśli, które daje się opisywać w ten sposób, ale drobne różnice nie pozwoliły mi zostać opowiadaczem takich opowieści.
Bo skąd niby mają pewność co do tej właśnie myśli (chyba że to desperacja, która swoją drogą w moim przypadku nie pomaga)?
Skąd na podstawie takiego jednego olśnienia wiedzą nagle jak działać (wiedza a działanie to nawet ontycznie dwie sprawy)?
Jak można zastosować przełom w życiu (stosowałem w granicach moich możliwości przełomy, ale one też nie pomogły)?
I jak się przydarza ta pojedynczość? Mnie te nagłe, nieubłagane, szokujące, rewolucjonizujące, załamujące lub pobudzające, olśniewające, kreatywne, silne, genialne myśli nachodzą zazwyczaj po parę razy dziennie. Na pewno za dużo ich przerobiłem, żeby móc zrealizować choćby połowę (pomijam to, że niektóre wzajem się wykluczają), za dużo żeby wierzyć w ich rewolucyjność, genialność i potencjalność. To chyba właśnie ich wielość męczy mnie najbardziej i uniemożliwia przy okazji jakąkolwiek pewność i wiarę w możliwość zasadnych i trafnych wyborów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz