Pojawiam się, robię coś, zrywam się do działania i wielkich
czynów, uderzam moralizatorstwem, poświęcam się, staram się
tworzyć obrazy do naśladowania, buduję, czasem nawet zakochuje się
i wywołuję wzajemność.
Po czym nie zostawiając pantofla ani nawet w sobie śladu uprzednich
dokonań, zrywam ze wszystkim i ruszam w siną dal po nowe wyzwania.
Jak Johny Wayne w The Searchers.
Nie wiem, czy ktoś uwierzy, że mogę tak o sobie myśleć, ale nie
umiem uwolnić się od takiego systemu organizacji motywacji.
Połączenie Amelii i Wayne'a nawet. Taki byłby mój ideał, choć
sam bym sobie nie życzył życia w jego ramach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz